September 12, 2009

Skanseny kultury

W wywiadzie, którego udzielił Mariusz Treliński do kwietniowej Kultury, dodatku Dziennika, nadmienił on, iż opera nigdy nie miała się jeszcze tak dobrze, jak w naszych czasach. Jest to o tyle, znamienne, iż współcześnie powstaje bardzo mało oper, a cały program teatrów operowych bazuje na repertuarze historycznym. Czy zatem nasz wybitny twórca nie mówił przypadkiem o świetności z punktu widzenia rozmachu i ilości przedstawień? Czy brak współczesnych oper (absolutnie nie mam na myśli inscenizacji) to dyktat publiczności, czy wątpliwa zasługa twórców, którzy unikają niepewnych z punktu widzenia osiągnięcia sukcesu pozycji repertuarowych?

Początki opery sięgają XVI wieku i są związane z rozwojem miast i społeczności miejskich. Opera miała być alternatywą dla muzyki kościelnej i dworskiej, a ta ostatnia była dostępna jedynie dla garstki wybrańców. W pewnym okresie teatr operowy w mieście znacznie podbudowywał jego prestiż i świadczył o zamożności mieszczan, dlatego powstawały one w każdym liczącym się ośrodku, a ich brak świadczył o kulturalnym zacofaniu, a conajmniej finansowym zapóźnieniu.

Z powyższego wynika, iż opera od początków swego istnienia była oczkiem w głowie włądaży miejskich i miała zagwarantowane znaczące miejsce w budżecie miejskim, co z pewnością pozostało jej do dzisiaj. Dla mieszczan jednak najbardziej istotnym elementem posiadania teatru operowego były jego funkcje socjalne, a nie jakikolwiek rozwój gatunku, który był niejako efektem ubocznym. Notabene, ta ostatnia sprawa jest absolutnie charakterystyczna nie tylko w przypadku opery, ale także w przypadku wszelkich instytucji kultury, które zostały powołane do życia niejako odgórnie, w tym teatry, filharmonie, etc. Opera to ani koncert, ani teatr, ani występ chóru czy balet, to swoistego rodzaju kombajn sceniczny, ale należy nadmienić, iż przy udanych przedstawieniach coś więcej, niż tylko wypadkowa wszystkich wchodzących w jej skład elementów. W operze, jak być może w żadnym innym gatunku scenicznym, kultywowana jest także specyficzna maniera wykonawcza, która dla wielu, w tym dla piszącego te słowa, jest trudna do zaakceptowania. Być może wielu miłośników gatunku może się żachnąć na takie słowa, ale jest to jedynie subiektywana próba krótkiego przybliżenia gatunku pisana przez operowego laika, oraz chęć zwrócenia uwagi na historycznie uwarunkowane finansowanie instytucji kultury.

A jak to się dzieje poza murami miejskich, czy narodowych/państwowych instytucji? Jak artyści, którzy przywykli do socjalnych i prestiżowych przywilejów, które gwarantują im w/w instytucje radzą sobie na wolnym rynku nagrań płytowych? Zaobserwować tu można kilka trendów, które od pojawienia się płyt kompaktowych, szczególnie mocno się utrwaliły. Wraz z rozwojem technologii i dostępności muzyki coraz powszechniejszą praktyką stało się publikowanie nagrań historycznych i mówiąc kolokwialnie odgrzewanie dobrze znanego repertuaru. Jest to ogromna pokusa dla producentów, ale też bardzo często droga na skróty dla wielu artystów, którzy chcąc zaistnieć muszą wręcz realizować narzucony program obowiązkowy. Od wielu też lat produkcje muzyki klasycznej dyktowane są zbliżającymi się rocznicami śmierci lub narodzin wybitnych, uznanych i powszechnie znanych twórców. Ma to promocyjne uzasadnienie i sprzyja poszerzaniu katalogu firm płytowych, ale spycha jednocześnie na margines - lub chociażby bliżej marginesu - możliwość ukazywania się dzieł nam współczesnych, z czym muzyka wcześniejszych epok, a właściwie działalność twórców, nie miała do czynienia. Właściwie co roku są jakieś okazje, ale najwięcej szumu pojawia się wraz z okrągłymi rocznicami tych najwybitniejszych i najsławniejszych, jak Mozart, Haendel, Bach, czy Chopin. Z pewnością za sprawą tego ostatniego w przyszłym roku czeka nas istny wysyp produkcji chopinowskich, a większość z nich będzie pewnie wielkopomna..

Jak na tym tle ma się finansowanie muzyki nam współczesnej? Czy ma ona zapewnione swoje miejsce w budżetach miast, ale przede wszystkim w świadomości tych, którzy decydują na co przeznaczane są publiczne pieniądze? Czy muzyka nam współczesna nie znajduje miejsca w przybytkach kultury klasy średniej tylko dlatego, iż tak dalece odbiega od standardów, czy też może dlatego, iż nie gwarantuje sukcesu i idącego za nim natychmiast prestiżu? Warto się nad tym zastanowić i pamiętać przy okazji wybrania się na jakikolwiek koncert czy inne wydarzenie kulturalne. Pozycje uprzywilejowane niektórych instytucji budzą usasadnione obawy, a ich istnienie w mieście bardzo często blokuje działalność mniejszych ośrodków, pozbawiając tych ostatnich pieniędzy i ekonomicznego sensu istnienia. Uzasadnione obawy budzi też świadomość, lub jej brak wśród zatrudnionych na etatach promotorów kultury, którzy w większości przypadków traktują muzykę hierarchicznie, a nie jakościowo (bardzo często jest to hierarchia popularności i znane są skądinąd historie, kiedy to miasta przeznaczają niemal całość swego budżetu przeznaczonego na kulturę na masowe spędy, płacąc gwiazdkom ze srebrnego ekranu..).





Post scriptum..

W tym roku obchodzimy podwójną rocznicę -urodzin i śmierci- wybitnej polskiej kompozytorki Grażyny Bacewicz, ale wydaje się, że jej nazwisko nie ma zbyt nośnego charakteru, gdyż wszelkie obchody mają charakter marginalny, a to wszak jeden z najwybitniejszych klasyków muzyki XX wieku..



Post scriptum II..

Muzyka poważna i muzyka za taką nie uznawana, a jest nią jazz, stoją do siebie plecami i nie wydaje się, aby mogło się to zmienić. O ile taka biegunowość jest zrozumiała w przypadku muzyki popularnej i tej uznanej za poważną, o tyle wątpliwości budzi klasyfikowanie jazzu i muzyki improwizowanej przez instytucje kultury jako muzyki popularnej właśnie (bardzo często muzyka traktowana jako poważna jest znacznie bardziej popularna od współczesnej improwizacji..)

2 comments:

Foka said...

Jazz wyrasta z folkloru. Nie da się temu zaprzeczyć. Tylko w tym rozumieniu można go uznawać za muzykę popularną, bo mimo szczytnych akcji choćby "Polityki" i "Rzeczypospolitej", które zajęły się upowszechnianiem jazzu, mimo wysiłków rzeczników jazzu, jest on gatunkiem niepopularnym i elitarnym. Wszystkie te popowe produkcje, które dostają etykietkę "jazz" ze względu na instrumentarium, daleko odbiegają od istoty gatunku, który z folkloru wyrodził się w zjawisko niemniej ważne niż muzyka klasyczna i jego rozwój z muzyką współczesną ma wiele wspólnego. Wystarczy choćby posłuchać płyty "Red Marocco" Joe Giardullo, uznanego przecież saksofonisty. O Anthonym Braxtonie nie wspominając. Dokonania Williama Parkera, Kena Vandermarka, z którym zresztą nagrałeś świetną płytę, wykraczają poza kanony jazzu ustalane przez samozwańczych jego piewców, w postaci np. Wyntona Marsalisa. Nie zgadzam się absolutnie ze stwierdzeniem, że muzyka poważna i jazz stoją do siebie plecami, mając na względzie "Ebony Concerto" Stravinskiego i próby jazzowe Schostakovicha, niestety nieudane. Bowiem najlepszy jazz tworzą muzycy jazzowi, nie zaś kompozytorzy. I tu widzę główną różnicę. Tak jak pisałeś, Bach, Chopin i inni tworzyli, improwizowali, eksperymentowali i pozostawili po sobie wspaniałe dziedzictwo. Verdiego nie lubię, ale dokonania Pucciniego również są imponujące. Klasykę, muzykę współczesną, jazz, folklor i inne niezajmujące mnie gatunki można wrzucić do jednego worka pod nazwą muzyka. A ona dzięki twórcom, również tym współczesnym, żyje. Nigdy nie mogłam zrozumieć jak to jest, że na konkursie Wieniawskiego czy Chopinowskim, wszyscy grają to samo, wszyscy dobrze i nagle ktoś wygrywa. Do czasu gdy Rafał Blechacz wykonał koncert finałowy w ten sposób, że ciarki i dreszcze mi przechodziły po plecach. W jazzie, mimo że go lubię, zdarza mi się to niezwykle rzadko. Być może dlatego, że lubimy te piosenki, które dobrze znamy. Rozumiem Twe rozczarowanie zbyt małym zainteresowaniem gatunkiem, w którym się rozwijasz. Ktoś jednakże powinien go popularyzować i nie ma co liczyć w tym względzie na państwo. Pozostaje Alchemia, Dragon, Estrada i kilka innych ciekawych miejsc.

Foka said...

Jeszcze kilka słów. Jazz jest zjawiskiem wywodzącym się ze Stanów. I tam ma wszelkie poparcie państwa. Wystarczy wspomnieć o Jazz Lincoln Center w Nowym Jorku, o którym pojawił się artykuł w jednym z ostatnich "Forum" i w którym byłam na koncercie SF Jazz Collective. Grali perfekcyjnie, acz szalenie konserwatywnie. Jazz ma odbiór w Europie od samych początków, większość amerykańskich jazzowych muzyków awangardowych ma przygodę z Europą. Jednak mimo że jazz jest folklorem miejskim, przynależy do innej tradycji kulturowej i w Europie wciąż jest traktowany jako ciało obce, nie zaś jak muzyka popularna. Mamy bogatą i złożoną tradycję muzyczną i nie warto jej deprecjonować stwierdzeniem, że brak jest współczesnych kompozytorów. A Xanakis, Feldman, Reich, Cage, Scelsi i cały szereg innych, o których niełatwo się dowiedzieć? A Maria Ptaszyńska? Opera ma swoich admiratorów, osobiście zaś wolę Poznański Teatr Tańca, który w Teatrze Wielkim w Poznaniu, gdzie zwykle wystawia się opery, przedstawił wspaniały spektakl "A ja tańczę" z muzyką graną na żywo przez Leszka Możdżera, grającego standardy jazzowe. Lecz na opery również chadzam, gdy nie są porażająco nudne. Nigdy nie zapomnę przedstawienia Madame Butterfly w Warszawie.