March 01, 2012

Etyka improwizacji, etyka improwizującego..

Do napisania tego tekstu zainspirowały mnie moje ostatnie doświadczenia muzyczne, a w szczególności muzyczne podróże i spotkania, oraz pogłębiające się przekonanie, że podejście wielu improwizatorów dalekie jest od etyki i etycznego traktowania zarówno partnerów scenicznych, jak i publiczności, a ta ostatnia niezdolna jest do wegzekwowania tego ulotnego aspektu twórczości muzycznej.. Celem tego tekstu nie jest jednak poszukiwanie etyki w muzyce, a zwrócenie uwagi na zaniechanie istotnych dla wszystkich mechanizmów, które również, a może przede wszystkim, w muzyce powinny być respektowane.. Muzyka wykazuje się (?) bowiem pewnymi charakterystycznymi tylko sobie estetycznymi fortyfikacjami, przez które większości słuchaczy, a i części z muzyków nie udaje się przebić.. Idzie za tym pewna łatwość manipulowania materią, szczególnie jeśli myślimy o muzyce improwizowanej, w której kryteria oceny uległy rozproszeniu, a publiczność została pozostawiona sama sobie.. W tym miejscu należy odpowiedzieć sobie także na pytania, na ile umiejętności warsztatowe, znajomość odmiennych estetyk, nurtów i konwencji jest elementem niezbędnym, a na ile niepotrzebnym balastem, który oddala nas od adekwatnej oceny danego zjawiska? Czy muzyk, który ledwie nauczył się trzymać instrument w rękach, może zaoferować nam wartościową muzyczną ucztę, czy też podobnie do warsztatowego rutyniarza, mami nas jedynie swoimi sztuczkami? Czy publiczność nie unika aby tego rodzaju pytań, a powody tych uników pozostają poza kręgiem racjonalnych odpowiedzi? Czy można egzekwować od artystów, aby pozostawali etycznymi w swoim podejściu i traktowaniu muzycznych partnerów? I pytanie zasadniczej natury, czy aby część konwencji nie stała się przypadkiem wzajemnym puszczaniem do siebie oka?

Szczerze mówiąc uważam odpowiadanie na te pytania, a nawet próbowanie odpowiadania na nie, za bezcelową stratę czasu!! Ktoś zapyta, po co ten tekst, po co pisać o czymś, co jest mało definiowalne, mało uchwytne i dla większości z nas niezrozumiałe.. Czym jest etyka, nie ma także powodu tu pisać, a temat ten w literaturze i filozofii dorobił się wyczerpujących, choć nierozstrzygających in definitio opracowań.. Może warto jednak zerknąć do Wikipedii, albo innych opracowań, aby dyskurs ten stał się nieco bardziej czytelny i zyskał wyraźnie zarysowany wspólny mianownik.. Dylematy etyczne bywają bowiem trudne, a nawet bardzo trudne, a dla kogoś, kto etyczny szkielet ma niewykształcony, niemożliwe do uchwycenia, a zatem nie podlegające wartościującym kryteriom oceny.. Ja jako słuchacz pragnąłem zawsze traktowany być poważnie, mieć jak najmniej do czynienia ze światłem odbitym i nie poświęcać zbytnio uwagi na iluzoryczne muzyczne wartości, które są zazwyczaj przemijającymi niczym pory roku efemerydami.. Zawsze szukałem w muzyce wartości uniwersalnych, które w improwizacji można znaleźć równie rzadko, jak w każdej innej twórczości muzycznej.. Co więcej, uważam że wskazanie takich wartości uniwersalnych może stać się przyczynkiem do zrozumienia zasad i wytyczenia ścieżki, którą rozumieć można jako umiejętność czytania mapy.. Ktoś powie, że aby trafić do celu potrzebna jest i mapa, i umiejętność jej czytania, ale i gwarancja, iż mapa ta narysowana jest zgodnie z wszelkimi zasadami kartograficznymi i oparta na wzajemnym zaufaniu nadawca-odbiorca.. Temu właśnie chciałbym się bliżej przyjrzeć, zobaczyć na ile relatywne są nasze podejścia i oczekiwania do muzyki i grających ją muzyków, i sprawdzić czy w ogóle istnieją przesłanki, dzięki którym możemy zaobserwować występowanie lub jego brak w obserwowanym akcie twórczym..

Brzmienie, koncepcja, warsztat, muzykalność i indywidualność, to wartości, którymi można opisać każdy rodzaj, czy gatunek muzyki, ale nie tylko..

BRZMIENIE (dźwięk) jest podstawą, bo od niego wszystko w muzyce się zaczyna i to pierwsza rzecz, która do nas dociera.. W jazzie, jak prawdopodobnie w żadnej innej muzyce, brzmienie jest zarazem kwestią koncepcji, jak i rysem indywidualizmu, ale i stanowi o warsztacie muzyka.. Autentyczny jazz, to oryginalne i zindywidualizowane brzmienie, które żyje raczej odwołując się do dorobku przodków, niż kopiuje ich dokonania..

KONCEPCJA, to pomysł na muzykę i jej realizację.. Nie jest wszak żadną koncepcją kopiowanie i naśladownictwo, z którym mamy do czynienia w jazzie nader powszechnie.. Warto o tym pamiętać, szczególnie wtedy, kiedy scena jazzowa mami nas odgrzewanymi propozycjami różnych proweniencji, ukrywając stare koncepcje w nowych opakowaniach (jeśli coś za bardzo przypomina oryginał, to mamy do czynienia z kopią)..

WARSZTAT, to coś bez precedensu, tak w sztuce muzycznej, jak i w sztuce aktorskiej, tańcu, czy malarstwie.. Czym on jest łatwo się przekonać raczej w klasycznych propozycjach wymienionych tu rodzajów aktywności twórczej, niemniej jednak współczesne ich odpowiedniki nie są go pozbawione z definicji.. O ile sztuka przez ostatni grubo ponad wiek zrywała ze starą estetyką, to nigdy nie zdecydowała się zerwać z warsztatem!!

MUZYKALNOŚĆ to najmniej definiowalna wartość uniwersalna muzyki i raczej, niczym uroda czy wdzięk, rzecz nam dana niż nabyta.. Nie znaczy to, że nie można nad nią w pewnym zakresie pracować, znaczy to jednak tyle, iż muzyk muzykalnością obdarzony bardziej ma większe szanse muzyką uwodzić i zachwycać.. Muzykalnośc jest niczym piękny głos dla aktora, albo wysoki wzrost dla siatkarza - jest wartością dodaną..

INDYWIDUALNOŚĆ, to element, który spina wszystkie wspomniane wartości i decyduje, czy mamy do czynienia z wielkim artystą, czy tylko ze wspaniałym muzykiem.. To tu mieści się intuicja, kreatywność, niekiedy elastyczność, a innym razem bezkompromisowość, wrażliwość i wiele innych cech, które decydują o różnorodności i poszerzają ogrom muzycznych możliwości.. I tu uwaga natury merytorycznej: można być wielką indywidualnością, ale bez posiadania i pielęgnowania wszystkich wymienionych wyżej cech (wartości) nie sposób być jednocześnie wielkim muzykiem … i odwrotnie*

Poszukiwanie tych wartości w muzyce może stać się fascynującą przygodą, ale i momentami trudnym zadaniem, którego nie sposób wymagać od wszystkich.. Być może nie sposób traktować wszystkich tak samo surowo, czy równie łagodnie (czy nie traktujemy ulgowo preferowanych trendów czy muzyków, tzn czy słuchamy muzyki, czy naszych preferencji?).. Jeśli przez etykę w muzyce będziemy rozumieć rzetelną pracę muzyka nad sobą, to może okazać się, że w jazzie i muzyce improwizowanej wiele jest postaw nieetycznych.. Może wyjść na jaw, że muzycy pracując nad jednymi aspektami, zaniedbują inne, co czyni ich muzykę ułomną.. Może wreszcie się okazać, że nieskończonym oceanie dźwięków pływa zaledwie kilka ryb..


* Czy muzyk, który nie stara się pracować nad wszystkimi wyżej wymienionymi aspektami sztuki muzycznej nie zawodzi aby naszego zaufania?

February 24, 2012

Efekt czystej ekspozycji..

Nieżyjący już amerykański psycholog polskiego pochodzenia Robert Zajonc już w 1968 roku odkrył regułę, wedle której nasze wybory podyktowane są częstotliwością obcowania z bodźcem, i to zarówno tym odbieranym świadomie, jak i tym, do którego nasza świadomość dostępu nie ma.. Reguła ta, nazwana przez niego efektem czystej ekspozycji ma swoje zastosowanie głównie w ekonomii, ale mnie zainspirowała do napisania niniejszego tekstu, w którym chciałbym bliżej przyjrzeć się mechonizmom, którym bezwiednie podlegamy, a one to, w bardzo dużej mierze decydują o naszych wyborach.. I tu już można postawić pytanie, czy to my wybieramy czy może ktoś wybiera za nas, ale o tym mam nadzieję w dalszej części tekstu.. Chcąc nie chcąc, wedle tej teorii nasze gusta kształtowane są przez doświadczenie i dzieje się tak nawet, jeśli zjawisko jest dla nas zupełnie neutralne emocjonalnie.. Znaczy to mniej więcej tyle, iż przywiązujemy się do rzeczy dobrze znanych, które przysporzyły nam szerokorozumianych zysków, w naszym przypadku zysków emocjonalnych, poznawczych, bądź historyczno-społecznych, jak chciałbym dalej nazywać zabarwione snobizmem odkrywanie parametrów sztuki..

O różnego typu mechanizmach starałem się pisać wielokrotnie na łamach Jazz Essence, ale najprostszy z nich, o którym prawdopodobnie nie wspomniałem, to mechanizm oparty na formule, iż nie to ładne, co ładne, ale co się komu podoba, a słowa te mają znacznie głębszy sens niż nam się może wydawać.. Ideał piękna jest ulotny, a przyczyny i uwarunkowania trendów w modzie zmieniają się nieustannie, podobnie jak ich odbiorcy.. W przypadku jazzu, który stoi okrakiem między sztuką, a rozrywką, ma to swoistego rodzaju implikacje.. Z jednej strony mamy do czynienia z trendami lansowanymi przez przemysł fonograficzny, bądź firmy o dużym potencjale dystrybucyjnym, z drugiej niezależne, z reguły małe wydawnictwa, które opierają swój wizerunek na byciu niezależnym i stojące poniekąd w opozycji do większych kolegów.. Odbiorca musi zatem w pewnym momencie zdecydować, która strona jazzowego lizaka bardziej go interesuje.. Obie strony (zakładając, iż są tylko dwie) mają do zaoferowania ciekawe smaki, ale odbiorcy pozostają najczęściej wierni tylko jednej stronie..

I tu znowu do zamieszania przyczynia się sama nazwa gatunku, która wprowadza w błąd i kieruje poszukiwania na merytoryczne płycizny.. Parafrazując Barry’ego Margida: Jazz nie jest jedną rzeczą w tysiącu przebrań, lecz samymi tymi przebraniami.. Zrozumieć Jazz to zrozumieć, że odnosimy to słowo do całego spektrum zjawisk, które bywają ze sobą wzajemnie niezgodne.. Teraz to jest to, a kiedy indziej co innego.. Kiedy tylko próbujemy dosięgnąć istoty Jazzu lub bronić przewagi jednego z jego ukazań nad innymi, zbaczamy na filozoficzne manowce z bardzo rzeczywistymi emocjonalnymi kolcami.. I choć zdaję sobie sprawę, iż publikując taką opinię na łamach Jazz Essence podważam rację jego bytu, to z drugiej strony uważam jednak, iż to być może jedna z najtrafniejszych definicji gatunku..

Reasumując, mamy zatem do czynienia z czymś, co trudno definiować (jazz), ale co z jednej strony podlega ciągłym zmianom, a z drugiej strony jest zależne od tego, czego udało się Nam doświadczyć.. Powinniśmy być może zapytać: Jak to się dzieje, iż nasze doświadczenia bywają pokrewne z ofertą, którą ma dla nas artysta, rynek? Co kształtuje co, tzn czy to my jesteśmy efektem rynku, czy to rynek jest efektem nas? I przede wszystkim, dlaczego jazz, jako bodajże jedyna ze sztuk, dopuszcza fakt, iż naśladownictwo (kopia) miewa większą wartość i społeczny poklask, niż oryginał?* Warto na te pytania odpowiadać i je ciągle zadawać, zanim po raz kolejny to rynek za nas zdecyduje..

* post scriptum


To właśnie fakt, iż odbiorcy jazzu nie egzekwują od muzyków jazzowych pieczęci oryginalności, spycha tę muzykę w społecznym mniemaniu elit do poziomu poop kultury..


October 10, 2011

Poop kultura..

Niniejszy tekst jest poniekąd dowodem na istnienie powszechnie występującego w naszych czasach zjawiska, o czym pisał już i co przewidywał w swoich pracach Zygmunt Bauman, co więcej, zjawiska które dotykać nas będzie coraz częściej.. Tekst niniejszy potwierdza również teorię, jakoby różni ludzie w różnych miejscach na świecie mogą wpaść na ten sam pomysł.. Po trzecie, idee (pomysł) te powiają się w określonym czasie, a czas ten pojawia jako wynik zapotrzebowania na dane koncepcje (idee), produkty, etc.. A teraz po kolei.. Jakiś czas temu wpadłem na frazę (pomysł) określający zjawiska i mechanizmy w kulturze naszych czasów, określając je jako poop-culture*.. Na ten sam pomysł wpadł jakiś temu amerykański autor Dave Praeger, pisząc książkę pod tym samym tytułem.. Książki jeszcze nie udało mi się przeczytać, choć jej założenia w trafny sposób opisuje cytat Jonathana Ponemana, na który z kolei natrafiłem przy okazji 20-lecia wydania albumu Nevermind Nirvany: "Jak wiele nic nieznaczącej, pozbawionej smaku, sztucznej, korporacyjnej paszy można wepchnąć w usta ludziom, zanim ci zaczną się buntować i domagać czegoś znaczącego i prawdziwego?" Dotknęło mnie zatem coś, co można nazwać bezwiedną ignorancją, bowiem w epoce nadmiaru informacji, w jakiej żyjemy, nie sposób poznać, wszystkiego i do wszystkiego dotrzeć, nawet jeśli bierzemy pod uwagę rzeczy, które są nam najbliższe z powodu naszych zainteresowań.. Po trzecie idea poop kultury powstała jako rezultat (zapotrzebowanie?), refleksja nad rzeczywistością tu i teraz..

Kultura półgłówków, bo tak można swobodnie przetłumaczyć frazę poop-culture, dotyka nas odbiorców kultury i mediów (czyli zapewne wszystkich) na każdym kroku i nie sposób od niej uciec inaczej, niż poprzez alienację, a i tego nie jestem taki pewien.. W filmie pt. Wiek głupoty, który cokolwiek dotyczy zgoła innego zagadnienia, jest taka oto scena: elegancka starsza kobieta, tłumacząc przed kamerą, dlaczego jako radna małego miesteczka, w którym żyje, nie wyraziła zgody (jak i cała większość) na budowę elektrowni wiatrowej mówi, iż osobiście jest za ekologią, ale jednocześnie uważa, iż wiatraki (o)szpecą okolicę.. Jak się to ma do Jazz Essence i muzyki wyjaśnię za chwilę, ale przytaczam ten przekład jako coś, co w głębokim sensie przybliża mechanizmy, które stoją pomiędzy naszymi deklaracjami, a możliwościami (praktyką).. Mechanizmy te są w dużej mierze bardzo czytelne i łatwe do wyśledzenia, aczkolwiek powszechność ich występowania pozbawia nas niejako czujności i powoduje, iż bezwiednie jesteśmy im poddawani, a co więcej niekiedy, być może świadomie się na nie godzimy.. Poop kultura jest bowiem zjawiskiem (działaniem) zbiorowości, owczym pędem ku wygodzie i zyskom, a i prawdopodobnie ucieczką w nieświadomość.. Godzenie się na nią, jak i jej uleganie w równym stopniu obciąża nasze sumienia, co czyni nas, zgodnie z teorią, półgłówkami..

Czyż nie jest tak, iż to nie tylko media zmieniają oblicze społeczeństwa poprzez promowanie określonych trendów, ale to również społeczeństwa wpływają na media, oczekując programów jakich potrzebują? Czy społeczeństwo zatraca się w rozrywce, bo nie ma wyboru, czy to media produkują rozrywkę, bo społeczeństwa tylko ją są w stanie wchłonąć? Uznajmy te pytania za retoryczne, bowiem to my wszyscy jako społeczność staliśmy się, chcąc nie chcąc, mecenesami kultury.. Każdy nasz wybór, każdy zakup, każdy udział przybliża nas, lub oddala od tworzenia i bycia częścią procesu.. Nasz mecenat daleki jest jednak od spektakularnych działań i wyborów renesansowych książąt, czy purpuratów na przestrzeni wieków, a my ukryci w tłumie anonimowości budujemy inne pałace i inne kościoły.. Podział na kulturę wysoką i kulturę popularną zepchnął odpowiedzialność za tę pierwszą na mecenas państwowy, fundacje, itp., pozbawiając nas niejako możliwości działania na tym polu.. Ale czy na pewno?

Czytelnicy Jazz Essence należą zapewne do tej świadomej mniejszości, która poszukuje autentycznych wzruszeń i emocji, i z pewnością niechętnie zechcą być nazywanymi jak w tytule.. Myślę jednakże, że świadomość faktu, iż jest się mecenasem powinna nobilitować i nadawać naszym wyborom większego znaczenia.. Czy mamy zatem do czynienia z demokracją w sztuce, albo demokracją sztuki? Jeśli tak, to po raz kolejny stajemy przed faktem i znaczeniem świadomego odbioru i edukacji.. Czy pozbawieni możliwości wpływu na decyzje i wybory mediów, koncernów, etc mamy szansę na stworzenie mechanizmów wpływu? W wywiadzie jakiego na antenie telewizji publicznej udzielił uznany polski bard, szansonista, a od kilku lat także celebryta, bo juror muzycznych show Maciej Maleńczuk, padło pytanie dlaczego nie pisze już własnych tekstów.. Odpowiedź nie zaskoczyła, była jedynie bezceremonialnie szczera i obnażająca mechanizm jakim rządzi się poop kultura - po piećdziesięciu latach wywnętrzania się chciałem w końcu zrobić coś, co durna publiczność będzie w stanie kupić.. Ja nie kupiłem, rozumiem natomiast dylemat.. Pozostając w konwencji powyższego tekstu, przytoczę na koniec słowa The Edge z grupy U2, które padły wiele lat temu na premierze iPoda, a zostały przypomniane przy okazji śmierci kolejnej ikony współczesnej kultury(?), Steve’a Jobsa: Państwo przekręcą to pokrętło (Pod), a na konto U2 wpłynie 9 centów.. To jedyne co możemy zrobić i jedyne czego nie musimy..


* poop culture - kultura półgłówków

September 30, 2011

Ikona mody..


Inspiracją do napisania tego tekstu była rocznica śmierci ikony jazzu Milesa Davisa, a mówiąc bardziej szczegółowo dyskusja o nim na łamach TVP Kultura.. Kim Davis był ani nie zamierzam przybliżać, ani tym bardziej pisać o moim stosunku do jego muzyki, tym bardziej, że każdy z czytelników Jazz Essence ma wyrobione o nim własne zdanie.. Dyskusja na TVP Kultura prowadzona w zacnym gronie wybitnych polskich krytyków, twórców i animatorów kultury dowiodła jednakże, że stosunek do niego jest niemalże bałwochwalczy i daleki od merytorycznej dyskusji, co nie tyle dziwi, ile wywołuje poczucie, że mamy do czynienia z postawą asekuracyjną.. Moje refleksje wywołały jednak słowa, jakoby Miles, mimo swego niebywałego intelektu, krył się za maską arogancji i ignorancji, krótko mówiąc udawał głupka, co zresztą robił doskonale i co wychodziło mu na dobre.. Nie zamierzam dowodzić jednak, czy Davis będąc wielkim artystą był jednocześnie głupkiem, ale znając jego biografię, postanowiłem przyjrzeć się jego emploi i zestawić je z innymi, być może równymi mu ikonami jazzu..

Tak się składa (czy przypadkiem, to już zupełnie inna sprawa), iż jako ikony jazzu w największym stopniu przebili się na przestrzeni wieku do świadomości szerokiej opini publicznej trzej wielcy trębacze - Louis Armstrong, Miles Davis i Wynton Marsalis.. Ich postawy (emploi) pokrywają się historią jazzu i gdyby nieco odważniej na nie/nią spojrzeć mielibyśmy do czynienia z trzema wielkimi okresami tej muzyki.. Nie sposób nie zauważyć, iż empoi te są tożsame z charakterem muzyki jaką oni uprawiali, i tak generalizując, w swych początkach jazz był muzyką stricte rozrywkową (nie było w tamtych czasach lepszych dźwięków do tańczenia!), potem stał się autentyczną formą wypowiedzi artystycznej i (bywał) sztuką, by w naszych czasach stać się niemalże nauką, której zgłębianie wymaga wieloletnich studiów, a muzycy jazzowi posiadają tytuły naukowe, nie mówiąc o tym, iż bywają doceniani tytułami honoris causa.. Czytając biografię Davisa dowiadujemy się, że piętnował on służalczą w stosunku do białych postawę Armstronga, ale z naszych czasów wiemy też, iż Wynton miał dokładnie taki sam stosunek do arogancji i wybryków Milesa.. Czy zatem głupkowato(?) uśmiechający się Armstrong różnił się zasadniczo od udającego głupka Davisa? Czy arogancja Davisa drażniła bardziej od wyniosłej zaruzomiałości Marsalisa? Czy postawy te są przypadkiem i wyłącznie rysem charakteru (a może rysą na charakterze?), i czy ich występowanie zależne jest od okoliczności, w których ich twórcy mieli okazję pracować? Czy przypadkiem nie jesteśmy świadkami, tego iż nasycone jazzową nauką koło jazzu zatoczyło pełny obrót, a jazz na powrót staje się rozrywką (z tę jednakże różnicą, iż bardziej ku zadumie, niż ku tańczeniu)?

Kto zechce odpowiedzieć na te pytania, stanie wcześniej czy później przed ścianą nadmiaru kontekstów, charakterologicznych naleciałości i zbytkiem interpretacji, ale nie o to chodzi, aby na te pytania odpowiadać, ale by je nieustannie zadawać.. Bardzo łatwo bowiem wydawać sądy o artystach uznanych i sławnych, ale równie łatwo zagubić się w swych ocenach, mając do czynienia z artystymi o nieutrwalonej jeszcze i nie tak wysoko postawionej reputacji.. Czy ci ostatni podobają nam się, bo są modni i sławni, czy dlatego, że jest w ich sztuce coś wartościowego? Co jest tą wartością i czy przypadkiem nie ukrywają się za nią nasze preferencje? Najlepiej na te pytania odpowiada czas, ale ja postanowiłem przyjrzeć się archiwalnym programom festiwalowym, aby przybliżyć to, iż sławni onegdaj artyści zniknęli zupełnie z naszych list preferencyjnych, a wszak ich nazwiska zapełniały sale koncertowe równie skutecznie, jak koncerty wspomnianych wyżej trzech gigantów.. Lista nazwisk, których w wielu przypadach nigdy nie słyszałem jest i imponująca i zastanawiająca.. Gdy weźmie się pod uwagę również europejskie sceny festiwalowe, nazwisk obcobrzmiących jest już bezlik.. Taki research może być też okazją do poznania poziomu swojej wiedzy, ale i do zapoznania się z twórczością pominiętych i odrzuconych.. W jazzie liczy się nie tyle wykonawcza nieskazitelność, ile autentyczna propozycja artystyczna, która podobnie jak postawy twórców zależna jest od okoliczności, w jakich powstaje.. Jeśli muzyka wypełnia jedynie potrzeby czasu, w którym powstaje, stanie się prawdopodobnie jedynie przemijającą modą, jeśli jednak odnosi się do historii gatunku i jest autentyczną formą wyrazu dla tworzącego ją muzyka, ma szansę stać się wkładem do historii muzyki..

Na koniec wróćmy jeszcze do Davisa, który był punktem wyjścia do napisania tego tekstu, i którego twórczość winna być bliska każdemu, kto mieni się fanem jazzu.. Dla tych, którzy przygodę z nim dopiero zaczynają, ale i dla wszystkich innych, mała refleksja pozamuzyczna.. Obserwując jego twórczość, jak i zmiany jakich dokonywał w swojej muzyce, nie sposób nie połączyć ich ze zmianami jakie dokonywały się w jego garderobie.. Jako bodajże jedyny muzyk jazzowy ewoluował on wraz z modą w tak konsekwentny, nierozerwalny i wyraźny sposób.. To tak jakby do każdego stylu, którego się dotknął dopasowywał nową skórę i używał jej tylko do momentu, w którym wyczerpywała się jego (stylu) formuła.. Pytanie, czy było zgoła odmiennie jest tyle zasadne, co dla większości impertynenckie i raczej retoryczne: Czy to zmieniająca się moda wpływała na zmianę oblicza mistrza, a on jako obdarzony wielką intuicją tylko się jej poddawał?.. Be-bop, cool jazz, hard bop, modal jazz, modern jazz, electric jazz, jazz rock, to tylko część kierunków, do których ojcostwa Davis się przyznaje, a my obserwując zawartość jego szafy, choć należałoby raczej powiedzieć śledząc z uwagą fotografie na okładkach jego płyt, jesteśmy z łatwością w stanie określić, co wielki Miles nam zagra..

I tu osobista refleksja, aby w bez liku jego dyskografii wytyczyć ślad.. Ja Davisa najbardziej lubię w garniturach, a najlepsze nosił w latach sześćdziesiątych..