November 04, 2010

Głos, którego nie można kupić..

Mottem dzisiejszego wpisu niech będą słowa mojego ojca, wypowiedziane onegdaj do mojego brata: “Ty tylko kupuj sobie te talerze! Myślisz, że będą same grały!?”. Mój brat już w wieku licealnym wiedział, iż zostanie profesjonalnym perkusistą, dlatego już wtedy zaczął gromadzić swoje instrumentarium, czy to w postaci talerzy perkusyjnych, czy to osprzętu, czy samych bębnów.. Słowa mojego ojca właściwie można by uznać za normalne, gdyby mój ojciec nie był muzykiem. Otóż bowiem podejście większości nie-muzyków do tematu nowego instrumentu jest dwojakie: albo nowy instrument jest zachcianką podobną do nowego telewizora, albo dzięki nowemu instrumentowi muzyk staje/stanie się lepszy.. Z pewnością, w przypadku świadomego muzyka, nie jest ani tak, ani tak..

Dla muzyka nowy instrument, to nowe perspektywy, nowe nadzieje, nowa stumulacja do grania tak więcej, jak i lepiej, ale przede wszystkim ciągłość poszukiwania idealnego brzmienia. O ile takie brzmienie nie istnieje, o tyle każdy muzyk/słuchacz ma je w swojej głowie i do niego dąży. Brzmienie owe jest wynikiem rozwoju estetycznego, nabytych wzorców, często zbiegów okoliczności i przypadków. Dla muzyków konfrontacja z brzmieniem mistrzów, nauczycieli staje się wypadkową brzmienia, do którego się uparcie dąży i porównuje, bez niego bowiem rozwój instrumentalny jest niemożliwy. Najczęściej jednak zbyt duża fasynacja prowadzi na ścieżki epigoństwa i naśladownictwa istniejących głosów, a trzeba nadmienić, iż bardzo trudno ich uniknąć. Szkoły tego nie uczą - co jest prawdopodobnie spuścizną szkolnictwa klasycznego, gdzie dąży się do określonego wzorca - a jazzmanom trudno oderwać się od ideału mistrzów. Problem dotyka każdej stylistyki, niezależnie czy mówimy o jazzie akademickim, czy o free jazzie, co jest na rękę i muzykom, i krytykom, i nawet promotorom, bo łatwiej sprzedawać coś, co “już się kiedyś słyszało”..

Jak zwykle, wszystko zależy od podejścia i tego, co jest dla nas istotne. Co ustawiamy sobie, jako nasz wzorzec. Na czym się koncentrujemy i co jest pierwszą rzeczą, która decyduje o tym, że możemy nazwać danego muzyka artystą, a jego muzykę za inspirującą, czy ważną. Czy jest to estetyka przypisana do danej stylistyki, czy jest to techniczne opanowanie instrumentu, czy wierność interpretacji/stylistyce, czy może jeszcze coś innego, co nawet trudno zdefiniować. Dla mnie osobiście probierzem tym jest indywidualizm brzmienia, a co za tym idzie całej muzyki, pewnego rodzaju odmienność i niepowtarzalność. Steve Lacy, Glenn Gould, Monk to nazwiska symbole, które mogłyby taką listę otworzyć, a jej pełna zawartość mogłaby służyć jako biblioteka wzorca wzorców i inspiracja ku poszukiwaniu własnego głosu.. Taka odmienność jest w świecie sztuki absolutną podstawą/minimum, i aż dziw bierze, że w świecie jazzu mamy do czynienia z postawą wręcz odwrotną, gdzie kopia często jest bardziej ceniona niż oryginał. To precedens, z którym nie mamy do czynienia nigdzie indziej i to on w oczach świata kultury wysokiej dyskfalifikuje jazz jako fine art..

Jeśli nasze wzorce nie są wypadkową kontaktu z wielością i odmiennością, zarówno jako słuchacze, jak i muzycy dążyć będziemy do utrwalania tego, co zdążyliśmy już poznać i polubić. Będziemy odrzucać to, co nie mieści się w naszych kategoriach estetycznych i pozostaniemy zamknięci w naszych stylistykach. Co więcej, będziemy się w tych stylistykach okopywać i staniemy się głusi na artystyczną odmienność. Proces ten jest o tyle fenomenalny, iż większość słuchaczy których przyciągnął jazz, była na pewnym etapie otwarta i chłonna właśnie. Warto zdać sobie sprawę, iż to nadmiar zabija naszą ciekawość i zamyka nas w pewnych określonych terytoriach. Dzieje się tak między innymi dlatego, że nadmiar produkuje dużą ilość rzeczy poślednich, które odpychają nas od poznawania nowej muzyki, tak jak niepewne sytuacje polityczne i wojny od wizyty w obcym kraju. Łatwiej nam poruszać się w terenie, który już znamy, w którym czujemy się bezpieczni, i który zaoferował nam swoje atrakcje, niż sięgać po nowe/inne. Kapuściński zwykł ponoć był mówić, na jedną napisaną stronę przypada sto przeczytanych..

Przekonywanie, iż indywidualizm jest jedyną wartością na jakiej powinniśmy się koncentrować jest daremne i zupełnie niepotrzebne, bo to co będzie naszym wyborem, zależy od wielu czynników (preferencje estetyczne, choć zmienne, są jednym z ważniejszych). Istnieją wszak inne równie ważne elementy, które grają w muzyce rolę, co najmniej równie ważną, jeśli nie decydującą o jej jakości: interakcja między muzykami, improwizacja, opanowanie warszatatu, to .. Niepoślednią rolę odgrywają też czynniki socjologiczne takie, jak przynależność do grupy jest atrakcyjniejsza, bo daje większe poczucie bezpieczeństwa (przykład: kopiowanie kogoś, zwiększa szanse na własną popularność), oparcie w muzycznej wierności stylistyczno-interpretacyjnej jest znacznie łatwiejsze i przyjemniejsze w poznawaniu (przykład: słuchanie jedynie klasycznego mainstreamu, bądź wręcz odwrotnie, agresywnego free jazzu), etc.. Potrzeba uznania i akceptacji, która bliska jest wszystkim ludziom sprawia, iż na poszukiwanie własnego głosu decyduje się niewielu muzyków. To rzecz jesna przyczynia się do tego, iż zalewa nas coraz większa ilość muzyki, “którą już kiedyś słyszeliśmy”..

No comments: