Archetypy i podróbki
W jednym z wrześniowych wydań Gazety Wyborczej ukazał się obszerny wywiad z uznanym i popularnym polskim pisarzem Andrzejem Stasiukiem. Zwrócił on między innymi uwagę na to, iż żyjemy w czasach podróbek i jednorazówek, i że jesteśmy poniekąd na nie skazani, a docieranie do rzeczy autentycznych i wartościowych jest coraz trudniejsze i wymaga celowego działania (to moja swobodna interpretacja jego słów i proszę o wybaczenie tak samego autora, jak i tych, którzy mieli okazję czytać ten wywiad). W pełni podzielam ten pogląd i jak część z nas borykam się z nim każdego dnia. Czasy rzeczy udawanych i udawania rzeczy. Czy powszechność skazuje nas na bylejakość i brak autentyczności, czy to nasze poczucie braku elitarności interpretujemy, jako jakość podrobioną?
O ile pytanie to może wydawać się nieco zawiłe, o tyle jego sensowność jest w tym miejscu istotna, gdyż uświadamiać może, iż trend na który zwrócił uwagę Stasiuk, został wywołany - przez rzesze spragnionych ludzi - potrzebą posiadania byle jakich rzeczy (np. gdyby nie obniżenie jakości żywności nie moglibyśmy wyżywić rosnącej szaleńczo liczby ludności, etc). Już sama autentyczność jest/bywa sprawą sporną i można dyskutować w nieskończoność, co autentycznym jest, a co nie. A może to, co było autentyczne kiedyś, dziś jest już tylko pamięcią autentyczności? Może rzeczy stają się autentyczne, bo są adekwatne do swoich czasów, a nie dlatego, że świetnie sprawdziły się w czasach dla nas minionych? A może istnieje w nas potrzeba nieprzemijalności i posiadania archetypu, która zapewnia nam poczucie oparcia i bezpieczeństwa?
Paradoksalnie to właśnie w sztuce ciągłość wartości i archetypów jest najbardziej wyczuwalna i najłatwiejsza do prześledzenia. Najłatwiejsza to nie znaczy, że widać ją gołym okiem, szczególnie jeśli mówimy o sztuce współczesnej, w której nitki współzależności i współistnienia z tradycją są nikłe, a właściwie trudne do jednoznacznego zdiagnozowania. Czym zatem jest autentyczność w sztuce/muzyce? Jakie wartości powinniśmy brać pod uwagę, aby łatwo i pewnie móc odsiać ziarno od plew i czy takie wartości dadzą się w ogóle sklasyfikować? Czy nie jest przypadkiem tak, że w końcu i tak ostateczna diagnoza będzie należeć do naszego gustu?
Ostatnio wpadły mi w ręce trzy płyty, które być może przybliżą problem, a które choć reprezentują szeroko pojęty jazz, umieszczona na nich muzyka wydaje się być kompletnie od siebie różna. Co więcej artyści, o których mowa, choć wrzuceni do jednego worka, prezentują zupełnie odmienne stylistyki i poglądy - ale już nie podejście do muzyki i do warsztatu jako takiego. Wśród tych płyt znalazły się albumy gitarzysty Billa Frisella „Good dog, Happy man”, kontrabasisty Barry Guya „Symmetries”, oraz jedna z ostatnich płyt trębacza Wyntona Marsalisa, której tytuł niestety nie jest mi znany. O ile twórczość tego ostatniego powinna być powszechnie znana, choćby z tego względu, iż jest powszechnie dostępna, o tyle w przypadku dwóch pozostałych muzyków bywa różnie. Moda na Frisella już dawno przeminęła, a Barry Guy reprezentuje znacznie bardziej hermetyczną muzykę, a do tego jest europejczykiem, co poniekąd skazuje go na mniejszą obecność w powszechnej świadomości. Wszyscy ci muzycy to wybitni instrumentaliści i nasuwa się stwierdzenie, iż autentyczna muzyka wymaga autentycznego warsztatu, nie sposób bowiem sięgać w głąb muzyki (co jest moim zdaniem niezbędne) bez odpowiednich narzędzi i opanowania rzemiosła. Wszyscy oni dysponują niebywale zindywidualizowanym, dopracowanym do doskonałości brzmieniem, które w przypadku każdego wyrasta z nieco innej tradycji, ale które daje się określić słowem wypracowane.
Spośród całej trójki Wynton Marsalis jest z pewnością postacią najbardziej kontrowersyjną i gdziekolwiek się nie pojawia wzbudza tak zachwyt, jak i wywołuje fale krytyki. Dzieje się tak zapewne dlatego, iż - podobnie jak jego warsztat instrumentalny - jego muzyka jest nieskazitelna, doskonała i zupełnie wyzbyta pierwiastka irracjonalnego, który od samego zarania jazzu był jego głównym składnikiem (poświęcę temu tematowi cały następny wpis). Moim zdaniem nie jest tak źle i oczekiwanie od Marsalisa muzyki postępowej jest tak samo niewłaściwe, jak oczekiwanie, iż w piątek spadnie deszcz. Co więcej, nieco przewrotnie uważam, iż muzyka Wyntona staje się powoli archetyp*em afroamerykańskiego jazzu, tak ze względu na brzmienie, jak i podejście do swingu i improwizacji, a nawet kompozycji. Mówiąc wprost muzyka Marsalisa to nie podróbka, a bardziej synteza środków wyrazu i brzmienia, które na przestrzeni swojej historii kształtowały jazz.
Całkowitą negację tych elementów znajdujemy u dwóch pozostałych artystów, aczkolwiek i oni wpisywani są na jazzową listę, a ich środki wyrazu są jednak bliższe jazzowi niż jakiejkolwiek innej muzyce. O ile, uogólniając, twórczość Billa Frisella można przypisać do amerykańskiego białego południa, a Barry Guy reprezentuje europejską scenę muzyki improwizowanej, o tyle obaj oni daleko odbiegają swoim brzmieniem od afroamerykańskiego jazzu, dystansując się również od jego melodyki, frazowania, jak i stylu kompozycji. Mając wspólne źródło, które wypływa gdzieś z jazzowej improwizacji i emocjonalności muzyka obu artystów różni się w swej estetyce w sposób znaczący, a ich wspólne źródło wydaje się być mniej istotne niż pozostałe tradycje. Frisellowi nie można zarzucić jego skłonności do prostej melodyki i ubogiej harmonii oraz piosenkowej struktury, ani tego, że gra nie używając oszałamiającej techniki, gdyż te właśnie elementy budują jego muzykę. To w tej prostocie i wybitnie zindywidualizowanym brzmieniu zawiera się jego autentyczność. Barry Guy z kolei choć nie zagra na płycie ani jednej ładnej melodii, to co gra robi w sposób wirtuozowski, a jego muzyka wydaje się być archetypem europejskiego podejścia do współczesnej improwizacji, stając się w jakimś sensie dialogiem z jazzem made in USA. W przeciwieństwie do wielu kontrabasistów stricte freejazzowych to właśnie wirtuozeria i bliskie klasycznego brzmienie odróżnia go od setek innych kontrabasistów grających free improvisation.
Z premedytacją pozostaję na poziomie uogólniającym, gdyż chcę na podstawie tematów mi najbliższych przybliżyć jedynie schemat działania poruszony na początku. Żyjemy w czasach, w których ilość z pewnością przewyższa jakość, ale to także czasy, które stwarzają nam mnóstwo możliwości wyboru, o jakich to możliwościach mogliśmy kiedyś tylko pomarzyć. To od nas samych zależy wytyczenie granic dla braku jakości, ale i od nas samych zależeć będzie pilnowanie tych granic. Podróbki są niczym imigranci, którzy jadą tam gdzie jest łatwiej żyć i tylko od naszych decyzji zależeć będzie których z nich ugościmy, a których uznamy za nielegalnych. Bezkrytyczna ucieczka od powszechności jest bowiem z gruntu zła w swojej bezkrytyczności właśnie.
*archetyp – tu rozumiany bardziej jako synteza środków, niż prawzór, wzorzec
Jazz Essence is about jazz and improvisation. Is jazz an art? Perception of the improvisation, jazz and art. How is a social background of jazz and improvisation? Expectations for jazz musicians and music. There are major aspects and main questions of this blog.
September 27, 2009
Archetypy i podróbki
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
3 comments:
Panie Marcinie, niestety muszę zareagować:
1. Bill Frisell, nie Friesell.
2. Improvisation, nie improwization.
Troszkę wstyd na blogu poświęconym kulturze "wyższej"
takie błędy zostawiać.
dziękuję za uważne czytanie i wytknięcie literówek, oraz traktowanie mojego blogu, jako blogu poświęconego kulturze "wyższej" - osobiście nigdy tego nie deklarowałem..
błędy zostały poprawione, a ja obiecuję większą czujność w przyszłości, szczególnie w sprawach 'istotnych'..
marcin oles
Tak naprawdę przecież jedziemy na tym samym "wózku"...
Kultura wyższa?
No jasne, tam gdzie pojawia się rzeczywista refleksja, nad muzyką, kulturą, człowiekiem, tam możemy mówić o "wyższej" kulturze właśnie.
Nie stosując sztucznego dziś podziału między filharmonie a kluby...
dominik strycharski
Post a Comment