Szkice o improwizacji, cz. IV
Eksploracja i kontemplacja..
Na początku listopada odbyłem krótką rozmowę z amerykańskim kontrabasistą Markiem Dresser'em, oraz poniekąd równolegle, z niemieckim gitarzystą Olafem Rupp'em. Była to swobodna wymiana myśli i pogladów dotyczących muzyki i sztuki dźwięku w ogóle. Rozmowy te potwierdziły w dużej mierze moją obserwację dotyczącą podejścia współcześnie tworzących muzyków związanych z tkz. awangardą do kształtowania dźwięku i poszukiwań związanych z wchodzeniem w głąb dźwięku. Można powiedzieć o przyglądaniu się dźwiękom jakoby pod mikroskopem i pewnego rodzaju kontemplacji spektrum dźwięku. Jest to podejście bliskie muzyce współczesnej, w której eksploracja w głąb dźwięku trwa od czasów sonoryzmu i wykształciła arcyciekawy nurt, a jednocześnie technikę kompozytorską w postaci muzyki spektralnej.
Na przeciwległym biegunie tj. w jazzie/muzyce akademickiej, mamy do czynienia z jak najdokładniejszym wykształceniem tonu i wystrzeganiem się eksperymentów brzmieniowych. Możliwe jest poruszanie się jedynie w ramach ściśle określonego gatunku i niewykraczanie poza ustane struktury. O swego rodzaju kontemplacji dźwięku, pozbawionej jednak całkowicie zapędów eksploracyjnych, można także mówić w przypadku produkcji bliskich nurtom estetycznym, takim jakie dla świata jazzu produkcje ECM, a w naturze istetnieją one np. w muzyce Japonii, gdzie kontempluje się raczej doskonałość dźwięku niż jego różnorodność.
Niezależnie czy mówimy o kontemplacji poprzez doskonałość, czy też o kontemplacji poprzez eksplorowanie powinniśmy uzmysłowić sobie, jakie konsekwencje dla muzyki niesie ze sobą koncentrowanie się na pojedyńczym dźwięku, a mówiąc szerzej, koncentrowanie się na wybranym aspekcie/parametrze muzyki. I tak bez względu na to, czy mówimy o koncentrowaniu się jedynie na eksploracji/kontemplacji dźwięku, czy na rozbudowanych kompozycjach, lub wyłącznie na improwizacji, czy mamy na myśli wirtuozerię techniczną, bądź techniczną limitację, mamy do czynienia z zawężeniem języka muzycznego i znaczącym ograniczeniem różnorodności. Temu ostatniemu tematowi zamierzam poświęcić jeden z następnych Szkiców o improwizacji i mam nadzieję, iż uda się to zrobić niebawem, dlatego tutaj traktuję go bardzo szkicowo.
Kolejnym wątkiem w mojej rozmowie, choć niewypowiedzianym wprost, to wątek technicznej wirtuozerii, która bliższa klasyce, czy jazzowemu mainstreamowi, nie jest adekwatna i nie przystaje do muzycznej awangardy. Na ile ta teza może być prawdziwa, a na ile jedynie wygodna dla tych, którzy zwykli używać jej jako swojego artystycznego emploi? Na ile i czy w ogóle wytrawny muzyk może obyć się bez technicznej wirtuozerii i perfekcyjenego opanowania warsztatu? Myślę, że nie może, choć jednocześnie zdaję sobie sprawę, że techniczna wirtuozeria jest w jazzie/muzyce improwizowanej trudna do określenia. Koncentrowanie się wyłącznie na powierzchownej stronie muzyki, czyli na jej treści, niechybnie zaprowadzi nas w tej ocenie na manowce. Często bowiem zwykli jesteśmy odrzucać to, co nie idzie w parze z naszym gustem, czy mówiąc szerzej z estetycznym wyczuciem. Sam wielokrotnie ulegam takiej pokusie, choć jednocześnie dostrzegam pewną prawidłowość, tzn.: fałszywa jakość i miernej jakości materiał pozbawia nas szansy wniknięcia w głąb muzyki. Tylko jakość autentyczna otwiera się przed nami poprzez pełną komunikatywność i szczerą kreację.
Chcę jeszcze zwrócić uwagę na pewien powiązany poniekąd z całością aspekt. Otóż jak wynika z historii sztuki, w tym oczywiście muzyki, artystyczne ekstrema choć w pewnym sensie wyznaczają kierunek, w którym sztuka podąża, pozostają same czymś na kształt martwych gałęzi, czy ślepych uliczek. Mam na myśli to, że choć stają się inspiracją dla przyszłych pokoleń, nie stają się jednocześnie głównymi nurtami, a to dlatego, iż są ekstremum właśnie. Choć nie ma granic i zawsze może być bardziej ekstremalnie, o tyle kontynuacja podejścia ekstremistycznego skazuje twórcę na artystyczną epigonię.
Piszę o tym dlatego, iż dostrzegam w ograniczaniu różnorodności i dogmatycznym zawężaniu muzycznego języka, pewnego rodzaju ekstremizmy, które od zawsze były muzyce zdecydowanie obce. Z obserwacji wynika raczej, iż wartościowa sztuka dąży do syntezy i asymilacji, a wszelkie próby narzucania jej okowów dogmatu kończą się fiaskiem. Czy mamy do czynienia z przewartościowaniem sztuki, czy może są to praktyki znane również z przeszłości? Nie znam odpowiedzi na te pytania, ale wierzę w otwartość twórców i ich potrzębę przekraczania granic. Wierzę także, iż stoimy u progu nowej muzyki, w której improwizacja stanie się jednym z jej istotnych i nieodzownych parametrów. To wszak improwizacja wnosi do muzyki autentyczną emocjonalność, bez której muzyka oddala się od słuchaczy, stając się jedynie wypełniającą pustkę czasu rozrywką.
post scriptum
tak jazz, jak i autonomiczna improwizacja, mając niepodważalne zasługi w muzyce XX wieku, wydają się zjadać własny ogon, nie mając pomysłu na wyjście z impasu.. myślę, że z perspektywy czasu będziemy postrzegać oba kierunki na wzór np szkoły weneckiej, czy szkoły mannheimskiej, które odcisnęły na muzyce i twórcach wyraźne piętno, wykształacjąc nowe formy, techniki kompozytorsko-wykonawcze, a nawet wpływając na instrumentarium..
© copyright by Marcin Oles
No comments:
Post a Comment