February 24, 2012

Efekt czystej ekspozycji..

Nieżyjący już amerykański psycholog polskiego pochodzenia Robert Zajonc już w 1968 roku odkrył regułę, wedle której nasze wybory podyktowane są częstotliwością obcowania z bodźcem, i to zarówno tym odbieranym świadomie, jak i tym, do którego nasza świadomość dostępu nie ma.. Reguła ta, nazwana przez niego efektem czystej ekspozycji ma swoje zastosowanie głównie w ekonomii, ale mnie zainspirowała do napisania niniejszego tekstu, w którym chciałbym bliżej przyjrzeć się mechonizmom, którym bezwiednie podlegamy, a one to, w bardzo dużej mierze decydują o naszych wyborach.. I tu już można postawić pytanie, czy to my wybieramy czy może ktoś wybiera za nas, ale o tym mam nadzieję w dalszej części tekstu.. Chcąc nie chcąc, wedle tej teorii nasze gusta kształtowane są przez doświadczenie i dzieje się tak nawet, jeśli zjawisko jest dla nas zupełnie neutralne emocjonalnie.. Znaczy to mniej więcej tyle, iż przywiązujemy się do rzeczy dobrze znanych, które przysporzyły nam szerokorozumianych zysków, w naszym przypadku zysków emocjonalnych, poznawczych, bądź historyczno-społecznych, jak chciałbym dalej nazywać zabarwione snobizmem odkrywanie parametrów sztuki..

O różnego typu mechanizmach starałem się pisać wielokrotnie na łamach Jazz Essence, ale najprostszy z nich, o którym prawdopodobnie nie wspomniałem, to mechanizm oparty na formule, iż nie to ładne, co ładne, ale co się komu podoba, a słowa te mają znacznie głębszy sens niż nam się może wydawać.. Ideał piękna jest ulotny, a przyczyny i uwarunkowania trendów w modzie zmieniają się nieustannie, podobnie jak ich odbiorcy.. W przypadku jazzu, który stoi okrakiem między sztuką, a rozrywką, ma to swoistego rodzaju implikacje.. Z jednej strony mamy do czynienia z trendami lansowanymi przez przemysł fonograficzny, bądź firmy o dużym potencjale dystrybucyjnym, z drugiej niezależne, z reguły małe wydawnictwa, które opierają swój wizerunek na byciu niezależnym i stojące poniekąd w opozycji do większych kolegów.. Odbiorca musi zatem w pewnym momencie zdecydować, która strona jazzowego lizaka bardziej go interesuje.. Obie strony (zakładając, iż są tylko dwie) mają do zaoferowania ciekawe smaki, ale odbiorcy pozostają najczęściej wierni tylko jednej stronie..

I tu znowu do zamieszania przyczynia się sama nazwa gatunku, która wprowadza w błąd i kieruje poszukiwania na merytoryczne płycizny.. Parafrazując Barry’ego Margida: Jazz nie jest jedną rzeczą w tysiącu przebrań, lecz samymi tymi przebraniami.. Zrozumieć Jazz to zrozumieć, że odnosimy to słowo do całego spektrum zjawisk, które bywają ze sobą wzajemnie niezgodne.. Teraz to jest to, a kiedy indziej co innego.. Kiedy tylko próbujemy dosięgnąć istoty Jazzu lub bronić przewagi jednego z jego ukazań nad innymi, zbaczamy na filozoficzne manowce z bardzo rzeczywistymi emocjonalnymi kolcami.. I choć zdaję sobie sprawę, iż publikując taką opinię na łamach Jazz Essence podważam rację jego bytu, to z drugiej strony uważam jednak, iż to być może jedna z najtrafniejszych definicji gatunku..

Reasumując, mamy zatem do czynienia z czymś, co trudno definiować (jazz), ale co z jednej strony podlega ciągłym zmianom, a z drugiej strony jest zależne od tego, czego udało się Nam doświadczyć.. Powinniśmy być może zapytać: Jak to się dzieje, iż nasze doświadczenia bywają pokrewne z ofertą, którą ma dla nas artysta, rynek? Co kształtuje co, tzn czy to my jesteśmy efektem rynku, czy to rynek jest efektem nas? I przede wszystkim, dlaczego jazz, jako bodajże jedyna ze sztuk, dopuszcza fakt, iż naśladownictwo (kopia) miewa większą wartość i społeczny poklask, niż oryginał?* Warto na te pytania odpowiadać i je ciągle zadawać, zanim po raz kolejny to rynek za nas zdecyduje..

* post scriptum


To właśnie fakt, iż odbiorcy jazzu nie egzekwują od muzyków jazzowych pieczęci oryginalności, spycha tę muzykę w społecznym mniemaniu elit do poziomu poop kultury..