November 19, 2010

Jazz w czasach popkultury..



Jazz niewątpliwie przynależy do urbanistycznej kultury zachodu i, co by o nim nie mówić, należy w naszych czasach do niszy tej kultury. Owszem w odległej przeszłości bywało inaczej, ale czasy te minęły bezpowrotnie i z pewnością jest bezowocnym myślenie, iż stanie się inaczej. Nie odmienią tego ani komercyjne projekty, co rusz proponowane przez muzyków, ani narzucana przez koncerny medialne i show-biznes komercyjna unifakacja tej muzyki. Nie ma to z resztą żadnego znaczenia, bowiem jazz zawsze był w pewnym sensie muzyką kontrkultury i kontestacji - kontestacji społecznej, artystycznej, kulturowej.. Z drugiej strony, jego charakter muzyki tworzonej tu i teraz, powoduje iż był zawsze blisko ludzi i był od nich niejako zależny.. Co więcej, to często właśnie balansowanie na granicy między kontrkulturą, a pokulturą, zrodziło najważniejsze/najbardziej znane, a być może i najwartościowsze dla tej muzyki artefakty.. Trudno o jednoznaczną tego ocenę, ale w annałach jazzowych z łatwością znajdziemy wielokrotne tego potwierdzenie.

Dzisiejszy post został zainspirowany słowami Tadeusza Konwickiego, które znalazłem w książce Artura Domosławskiego "Kapuściński non-fiction". Gdybym ja dziś powiedział polskiemu biznesmanowi, że trzeba poprawić świat, on by mnie wyśmiał, a wtedy to nie było śmieszne*. Zdanie to wyrwane jest tu z większego kontekstu, ale z pewnością warte zacytowania, bowiem unaocznia ewidentną różnicę pomiędzy, jak pisał dalej Konwicki, światem konieczności moralnych, a światem imperatywu zabawy, co dosadnie Neil Postman określił tytułując swoją książkę “Zabawić się na śmierć”. Nie o Konwickim, biznesie, ani książce Postmana jednak sprawa. Ich przemyślenia były jedynie ważnym i brakującym ogniwem w moich poglądach dotyczących ewolucji muzyki/jazzu i w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie dlaczego jazz sucks. Czy zależność o jakiej wspominam w poprzednim akapicie powoduje, że jazz czasu społecznych przemian i rewolucji różni się w od tego z czasów stabilizacji, dobrobytu i permanentnej rozrywki? Jeśli tak, to czy możemy/powinniśmy wartościować to, co jest owocem tak różnych warunków? Czyż nie jest tak, że każde czasy mają swoją własną muzykę, a oglądanie się za tym, co minęło nie jest wyłącznie manifestowaniem skłonności do sentymentów? I pytanie, które nasuwa się równolegle, czy szanse na sukces mają w danych czasach jedynie ci, z tym czasem zestrojeni?

Mnie samego zawsze porywała muzyka zaangażowana, taka która chce nam coś za wszelką cenę przekazać, która manifestowała się w tytule Tomorrow is the question!. Byli tacy dla mnie Charlie Parker, Ornette Coleman, John Coltrane i ich muzyka, która nie pozwalała pozostać obojętnym. Bywał tym dla mnie Miles Davis, kiedy oddał się w ręce młodziutkich Shortera, Hancocka, Williamsa i Cartera, by chwilię potem pogrążyć się w elektrycznej psychodelii, Jimmy Giuffre tworząc trio z Paulem Blayem i Stevem Swallowem, czy Komeda nagrywając swój Astigmatic. Byli też tym dla mnie John Cage i Glenn Gould, w których twórczości manifestowała się ich wiara w potęgę muzyki i konieczność nowego jej definiowania. Wszyscy oni są kwiatem swoich czasów, a ich muzyka rozkwitała w scenerii społecznych przemian i rewolucji, i choć to uproszczenie, to z pewnością ukazuje w jaki sposób chciałbym ukazać ten temat.

Na drugim końcu takiego podziału znajduje się muzyka, która została stworzona do zabawy, relaksu i pieszczenia dźwiękiem, jak o swojej muzyce mówi sławne i uznane międzynarodowe trio z naszych czasów**. Ta muzyka ani parzy, ani ziębi, bo przeczyłaby tym samym sensowi własnego istnienia. Jest ona świetnym wypełniaczem wolnej chwili, a w pewnych warunkach uwodzi wdziękiem wielkiej sztuki i salonów. Taka muzyka nie wymaga zaangażowania, a nieomylnego warsztatu, splendoru i wyczucia, tego co trendy. Ona może podobać się i podoba się wszystkim, i z pewnością każdy ma z nią do czynienia z różną częstotliwością i przy różnych okazjach. To ona lokuje się w mediach, galach i uświetnia uroczystości rocznicowe, dając poczucie obcowania z luksusem, elegancją i artysycznym kolorytem. Prawidłowość ta dotyczy wszystkich gatunków muzycznych, więc jazz nie jest tu żadnym wyjątkiem, zmienia się jedynie jego plasowanie społeczne. Ma to oczywiście swoje lustrzane odbcie, alter ego, w postaci nurtów młodzieżowych, równie powierzchownych, jak te oficjalne, ze świecznika. Przez młodzieżowe, rozumiem tu: takie na bakier, robiące sobie jaja, dla zgrywy, co manifestuje się tak w nazwach zespołów, tytułach płyt, zdjęciach prasowych, jak i samym podejściu do muzycznego warsztatu, które w tym przypadku nie musi i nie powinno wszak być poważne**. Nie oznacza to rzecz jasna braku jakości, czy profesjonalizmu, jest jednakże konwencją, w której można więcej z przymróżeniem oka, a to przyciąga tych spragnionych nieco innej rozrywki, ale wciąż rozrywki, tym razem pozbawionej splendoru i bez zadęcia.

Trudno znaleźć wspólny mianownik dla obu naszkicowanych tu epokowych/pokoleniowych podejść. Jazz mimo znamion sztuki, sztuką jedynie bywa, bo w przeciwieństwie do muzyki klasycznej, nie jest jako sztuka (ang. fine art) uznawany. Z różnych powodów, o których już trochę wspominałem we wcześniejszych postach, jazz traktowany jest przez high society poślednio i wyznaczono mu rolę rozrywki (ang. enertainment). Tym bardziej do samych artystów należy decyzja, czy będą sztandar sztuki wysoko trzymać, czy zejdą na pozycje kuglarzy wyznaczone im w drodze społecznych decyzji.


* Tadeusz Konwicki - “Lawina i kamienie”
** Dla zainteresowanych szczegóły na maila

November 13, 2010

Esencje jazzu

Kilka miesięcy temu brałem udział w niecodziennym przedsięwzięciu muzycznym, które miało miejsce w Budapeszcie i skupiło muzyków różnych prowieniencji, ale za to ogólnie rozumianej kultury śródziemnomorskiej. Po raz kolejny na własnej skórze przekonałem się, jak różne może być postrzeganie muzyki w ramach tego samego gatunku, i to przez muzyków z tym gatunkiem związanych. Po raz kolejny przekonałem się, iż to co dla mnie jest istotą jazzu jest jednocześnie ulotne i nieuchwytne, a większość moich adwersarzy czy wręcz kompanów tamże, za istotę bierze rzeczy konkretne i namacalne. Co więcej, bez tej namacalności i konkretu istota owa dla nich nie istnieje. Festiwal ten nie był bynajmniej, jak można by po tych kilku zdaniach mniemać, festiwalem jazzowym, bowiem większość zaproszonych tam muzyków przynależało do kultury muzyki arabskiej, flamenco, bądź ogólnie pojętej word music. Obserwowanie ich wspólnego muzykowania, uczestniczenie w próbach i arabskich jam session, zainicjowała we mnie chęć zastanowienia się nad istotą jazzu. Skąd biorą się takie rozbierzności w ocenie tego gatunku zarówno przez słuchaczy, jak i samych muzyków? Dlaczego poszczególne grupy, rozumiane tu jako wyznawcy danego nurtu, są hermetycznie zamknięte na wpływ pozostałych? Czy wynikać to może z nieuchwytności istoty jazzu, czy są “tylko” wynikiem ewolucji estetycznych preferencji?

To, co dla poszczególnych nurtów jest najistotniejsze, jest jednocześnie najistotniejsze dla wyznawców poszczególnych konwencji. Co jest wyznacznikiem pomiędzy dobrym, a złym jazzem w, nie do końca uświadomionej opinii fanów poszczgólnych nurtów? Elementami jazzu, które odróżniają go od innych gatunków muzycznych, i które mają znaczenie encyklopedyczne to, cytując choćby podtytuł tego bloga: "rytm synkopowany, duża dowolność interpretacyjna i aranżacyjna oraz tendencja do improwizacji". Jak zainteresowani doskonale wiedzą, to zdecydowanie za mało, aby opisać jazz i stanowczo za mało, aby uchwycić jego istotę. Ci, dla których improwizacja jest najważniejsza, nigdy nie będą zachwycać się muzyką, w której improwizacja ma znaczenie drugorzędne i charakter ornamentacyjny. Ci, dla których muzyczna poprawność jest najważniejsza (w tej grupie największy odsetek stanowią prawdopodobie sami muzycy), będą akceptować jedynie muzykę, która spełnia wszelkie zgodności z zasadami przypisanymi danemu stylowi. Są nawet tacy, którzy ograniczają muzyczne terytorium jedynie do brzmienia i wielbią na przykład wyłącznie tria fortepianowe, a nawet i tacy, co idą dalej i cenią jedynie dokonania dla przykładu Cecila Taylora, etc.. Być może największą grupę stanowią ci, którzy uznają tylko jedną konwencję grania za właściwą i dezawuują wszelkie pozostałe. Taka postawa przyczynia się do dalszego pogłębiania podziałów w muzyce, a jeśli dotyka muzyków, w sposób znaczący ogranicza ich kreatywność i artystyczną otwartość. Są i tacy, którzy cenią tylko muzyczne nowinki, wciąż poszukujący nowych lądów i mesjaszy, i odrzucający wszystko, co mogło mieć miejsce wcześniej. Jest też oczywiście spora grupa, która ceni jedynie twórczość znanych, a tym bardziej znanych, a do tego martwych artystów.. Ilość postaw tych bardziej, jak i mniej racjonalnych jest nieograniczona.

Różne aspekty ludzkiej aktywaności mają bardziej, lub mniej rozpoznawalne cele, przez co możemy rozumieć, lub definiować ich istotę. I tak na przykład, istotą nauki jest postęp; medycyny, ratowanie ludzkiego zdrowia, lub życia; przemysłu rozrywkowego, kreowanie i schlebianie ludzkim gustom, a polityki, działanie na rzecz dobra określnej grupy.. Nieco inaczej ma się rzecz celowości działania na gruncie sztuki, ale i tutaj mamy do czynienia z bardziej, lub mniej namacalnymi bytami, np. istotą rzeźby i malarstwa było przez stulecia mierzenie się z wiernością odwzorowywania natury. W muzyce klasycznej, celem wykonawcy, a istotą interpretacji muzycznej jest jak najwierniejsze oddanie tekstu i ducha czasu, w którym dany utwór powstał. I tu warto na chwilę się zatrzymać. W zestwieniu bowiem z jazzem, muzyka klasyczna należy znacznie bardziej do kultury przekazu pisanego, a jazz do kultury przekazu bezpośredniego. Interpretacja jazzowa wymyka się bowiem próbom opisania i zamknięcia w reguły.

Tak, jak napisałem na początku to, co jest istotą jazzu jest jednocześnie nieuchwytne i trudne do zdefiniowania. To, co stanowi o jego atrakcyjności z pewnością wymyka się encyklopedycznym skrótom myślowym, a kreowane co jakiś czas trendy, z pewnością do tej istoty nas nie przybliżają, bo multiplikują jedynie istniejące byty tak fanów, jak i nurtów. Podobnym zamazywaniem jego istoty jest twierdzenie, jakoby jazz jest dogmatem i jakiekolwiek odchylenie od reguły dyskwalifikuje daną muzykę. Granice jazzu, choć nieokreślone, z pewnością nie są nieograniczone. W większości przypadków z łatwością możemy określić, co jazzem nie jest, choć jednocześnie to, co jazzem nie jest, bywa jako jazz sprzedawane. Fakt ten bezsprzecznie rozmywa granice jazzu, a że jest procedurą marketingową, a nie artystycznym poszukiwaniem powoduje sztuczne namnażanie muzyki jazzowej, która jazzem nie jest. W kolejnych odsłonach Esencji spróbuję poddać analizie poszczególne modele podejścia i wyróżnić, często sztuczne podziały. Czy istnieją wartości uniwersalne wspólne wszystkim kierunkom, czy też niemożliwym jest wskazanie wspólnego mianownika w rozczłonkowanym przez samych zainteresowanych kierunku?

November 04, 2010

Głos, którego nie można kupić..

Mottem dzisiejszego wpisu niech będą słowa mojego ojca, wypowiedziane onegdaj do mojego brata: “Ty tylko kupuj sobie te talerze! Myślisz, że będą same grały!?”. Mój brat już w wieku licealnym wiedział, iż zostanie profesjonalnym perkusistą, dlatego już wtedy zaczął gromadzić swoje instrumentarium, czy to w postaci talerzy perkusyjnych, czy to osprzętu, czy samych bębnów.. Słowa mojego ojca właściwie można by uznać za normalne, gdyby mój ojciec nie był muzykiem. Otóż bowiem podejście większości nie-muzyków do tematu nowego instrumentu jest dwojakie: albo nowy instrument jest zachcianką podobną do nowego telewizora, albo dzięki nowemu instrumentowi muzyk staje/stanie się lepszy.. Z pewnością, w przypadku świadomego muzyka, nie jest ani tak, ani tak..

Dla muzyka nowy instrument, to nowe perspektywy, nowe nadzieje, nowa stumulacja do grania tak więcej, jak i lepiej, ale przede wszystkim ciągłość poszukiwania idealnego brzmienia. O ile takie brzmienie nie istnieje, o tyle każdy muzyk/słuchacz ma je w swojej głowie i do niego dąży. Brzmienie owe jest wynikiem rozwoju estetycznego, nabytych wzorców, często zbiegów okoliczności i przypadków. Dla muzyków konfrontacja z brzmieniem mistrzów, nauczycieli staje się wypadkową brzmienia, do którego się uparcie dąży i porównuje, bez niego bowiem rozwój instrumentalny jest niemożliwy. Najczęściej jednak zbyt duża fasynacja prowadzi na ścieżki epigoństwa i naśladownictwa istniejących głosów, a trzeba nadmienić, iż bardzo trudno ich uniknąć. Szkoły tego nie uczą - co jest prawdopodobnie spuścizną szkolnictwa klasycznego, gdzie dąży się do określonego wzorca - a jazzmanom trudno oderwać się od ideału mistrzów. Problem dotyka każdej stylistyki, niezależnie czy mówimy o jazzie akademickim, czy o free jazzie, co jest na rękę i muzykom, i krytykom, i nawet promotorom, bo łatwiej sprzedawać coś, co “już się kiedyś słyszało”..

Jak zwykle, wszystko zależy od podejścia i tego, co jest dla nas istotne. Co ustawiamy sobie, jako nasz wzorzec. Na czym się koncentrujemy i co jest pierwszą rzeczą, która decyduje o tym, że możemy nazwać danego muzyka artystą, a jego muzykę za inspirującą, czy ważną. Czy jest to estetyka przypisana do danej stylistyki, czy jest to techniczne opanowanie instrumentu, czy wierność interpretacji/stylistyce, czy może jeszcze coś innego, co nawet trudno zdefiniować. Dla mnie osobiście probierzem tym jest indywidualizm brzmienia, a co za tym idzie całej muzyki, pewnego rodzaju odmienność i niepowtarzalność. Steve Lacy, Glenn Gould, Monk to nazwiska symbole, które mogłyby taką listę otworzyć, a jej pełna zawartość mogłaby służyć jako biblioteka wzorca wzorców i inspiracja ku poszukiwaniu własnego głosu.. Taka odmienność jest w świecie sztuki absolutną podstawą/minimum, i aż dziw bierze, że w świecie jazzu mamy do czynienia z postawą wręcz odwrotną, gdzie kopia często jest bardziej ceniona niż oryginał. To precedens, z którym nie mamy do czynienia nigdzie indziej i to on w oczach świata kultury wysokiej dyskfalifikuje jazz jako fine art..

Jeśli nasze wzorce nie są wypadkową kontaktu z wielością i odmiennością, zarówno jako słuchacze, jak i muzycy dążyć będziemy do utrwalania tego, co zdążyliśmy już poznać i polubić. Będziemy odrzucać to, co nie mieści się w naszych kategoriach estetycznych i pozostaniemy zamknięci w naszych stylistykach. Co więcej, będziemy się w tych stylistykach okopywać i staniemy się głusi na artystyczną odmienność. Proces ten jest o tyle fenomenalny, iż większość słuchaczy których przyciągnął jazz, była na pewnym etapie otwarta i chłonna właśnie. Warto zdać sobie sprawę, iż to nadmiar zabija naszą ciekawość i zamyka nas w pewnych określonych terytoriach. Dzieje się tak między innymi dlatego, że nadmiar produkuje dużą ilość rzeczy poślednich, które odpychają nas od poznawania nowej muzyki, tak jak niepewne sytuacje polityczne i wojny od wizyty w obcym kraju. Łatwiej nam poruszać się w terenie, który już znamy, w którym czujemy się bezpieczni, i który zaoferował nam swoje atrakcje, niż sięgać po nowe/inne. Kapuściński zwykł ponoć był mówić, na jedną napisaną stronę przypada sto przeczytanych..

Przekonywanie, iż indywidualizm jest jedyną wartością na jakiej powinniśmy się koncentrować jest daremne i zupełnie niepotrzebne, bo to co będzie naszym wyborem, zależy od wielu czynników (preferencje estetyczne, choć zmienne, są jednym z ważniejszych). Istnieją wszak inne równie ważne elementy, które grają w muzyce rolę, co najmniej równie ważną, jeśli nie decydującą o jej jakości: interakcja między muzykami, improwizacja, opanowanie warszatatu, to .. Niepoślednią rolę odgrywają też czynniki socjologiczne takie, jak przynależność do grupy jest atrakcyjniejsza, bo daje większe poczucie bezpieczeństwa (przykład: kopiowanie kogoś, zwiększa szanse na własną popularność), oparcie w muzycznej wierności stylistyczno-interpretacyjnej jest znacznie łatwiejsze i przyjemniejsze w poznawaniu (przykład: słuchanie jedynie klasycznego mainstreamu, bądź wręcz odwrotnie, agresywnego free jazzu), etc.. Potrzeba uznania i akceptacji, która bliska jest wszystkim ludziom sprawia, iż na poszukiwanie własnego głosu decyduje się niewielu muzyków. To rzecz jesna przyczynia się do tego, iż zalewa nas coraz większa ilość muzyki, “którą już kiedyś słyszeliśmy”..